Agata Wielgołaska | proza

Syzyfowa współpraca

Pozjadałem wszystkie rozumy, zapomniałem wszystkie języki. W tę noworoczną noc, kiedy śnieg i grad sypały z nieba na przemian, postanowiłem nie przejmować się już nigdy swoim życiem. Mózg poszedł na przemiał.

Nie było tego zresztą wiele: jakieś tam spady zwojów, myśli, które dawno uleciały. Sumienie, co uszło, kiedy wszystko złe uchodziło na sucho. Nastąpił rozkład centralnego ośrodka myślenia. Od której części się zaczęło?

*

Może analitycznej, która radzi sobie gorzej z każdym nowo skacowanym porankiem. Nie ogarnia liczenia monet, gdy Pani Ekspedientka a to nie ma drobniej, a może jednak, a to ja nie mam jak wydać, do spożywczego obok niech idzie, pół kilometra po lewo, może będą mieli rozmienić mówi, zamiast dziękuję.

A ja się na drobne rozmieniać nie lubię. A po prawdzie to ręce trzęsące w alko delirce nie pomagają, nie pomaga też widok czekającego na kontuarze klinowego piwa. Dodanie dwa do dwóch może i nie wykracza jeszcze poza poranne możliwości śpiącego snem alkoholowym mózgu, ale grosz tu, grosz tam, grosz groszowi i mętlik mętlikowi nierówny. Stresogenne działanie dodawania i odejmowania, ekscytacja mnożenia i smutek dzielenia, rachunek różniczkowo-prawdopodobieństwowo-statystyczny. Matematyka królową nauk, ale nie na siły moich palco-liczydeł. Piwo królem życia.

*

Jeśli część intuicyjna, ta część przeczuciowa, na której powinienem móc polegać w związku z brakiem wiarygodności części analityczno-pragmatycznej, to niestety. Z czasem to, co mogło uchodzić za urokliwą młodzieńczą intuicję, przerodziło się w starcze paranoje.

Odgłosy na korytarzu. Poczekać, aż sąsiad upora się z kluczem i zejdzie schodami w dół, żeby nie wchodzić w dyskusje na wychodzone tematy.

A może sąsiada paranoje nie pozwalają nawet na przelotne spojrzenie oczu i skinięcie głowy na znak smutnego dzień dobry. Może klucz naprawdę ugrzązł w zamku jak uwięziona księżniczka. A może tylko wicher duje zimowy, a sąsiada na korytarzu wcale nie ma.

*

No to weźmy część sentymentalną. Ta z wiekiem puchnie, rozrasta się, rozpełza. Nie wiem, czy jest bliżej oczodołów czy raczej karku, bo gdy daje o sobie znać, boli od razu cała głowa. Dużo więcej się tam już nie zmieści, koleżanki złudzenia i koledzy rozczarowania zajęli wszystkie szare ławeczki.

Ta część zapełnia się najszybciej i daje się zapić najtrudniej.

*

Kiedy zbudziłem się drugiego stycznia o poranku nie zwróciłem nawet uwagi na pogodową fazę maniakalną. Ze snu wyrwał mnie telefon – zatroskany bank pragnął życzyć szczęśliwego nowego roku, przypominając mimochodem o zaległej racie kredytu. Wiedziałem, co chcę powiedzieć (spierdalaj, chuju). Wiedziałem, co chcę tymi słowami wyrazić (wkurw, irytację oraz zniechęcenie). Wiedziałem, jak to zrobić (poprzez otwarcie jamy ustnej i wydanie z siebie głosu). Mimo to z paszczy wydobył się bełkot.

Połączenie mózg-język, ta skomplikowana więź łącząca myśl z dźwiękiem, została zerwana. Czy bezpowrotnie?

Nie pozostało nic innego jak przyjąć do wiadomości fakt utraty zmysłu mowy i udać w te pędy do lekarza specjalisty (podskoki moje były spowolniałe, ale jeszcze się jednak ruszałem, trzeba było ten fakt wykorzystać).

Kolejna „niespodzianka” czekała na klatce schodowej. Użerający się z kluczem sąsiad burknął niby sympatyczne dzień dobry, a ja nabrałem wody w usta. Dosłownie prawie, bo takie to było właśnie, a nie inne, uczucie H2O wypełniającej do pełna policzki. Nie mogłem odpowiedzieć burknięciem na burknięcie, sąsiad wydawał się jednak nie zauważyć mej wokalnej niedyspozycji (która mało by go zresztą obeszła, zajętego zamkiem), dzięki czemu nie wziął mnie za gbura (co mało by mnie w sumie obeszło, bo sąsiedzi nie obchodzą mnie wcale).

Byłem już prawie na schodach, kiedy odwrócił się na pięcie i zapiał językiem, którego wcześniej nie znałem, a każde słowo brzmiało jak niepokojąco piękna, fałszywa melodia. Bałem się jej i chciałem słuchać na wieki wieków.

Może trzeba było zaufać intuicyjnym zwojom mózgu, które ostrzegały od dawna przed odgłosami na korytarzu. Może trzeba było odwołać się do resztek tak zwanego chłopskiego rozumu, albo chociaż przywołać podobne wspomnienie z przeszłości (i jego straszliwe konsekwencje). W tamtym momencie śnieżnej apokalipsy nie było jednak mowy o jakiejkolwiek współpracy szarych komórek z moją skromną osobą. Szedłem jak zahipnotyzowany baranek na sąsiedzką rzeź.

Z łatwością przekręciłem klucz i otworzyłem wrota. Szanowni Prześwięci, Witamy w Raju!

*

Na prawo fontanna obfitości tryskająca anielską złotą mazią, można nalać garnuszek. Nawet trzeba! Wręcz wypada! Polecamy przemyć buzię, wydobywa blaski pięknego wnętrza użytkowników o złotych sercach i zdrowych psychicznie umysłach.

Po lewej drzewka-sakiewki, cekiny dyndają zachęcająco na gibkich gałązkach. Nie trzeba podskakiwać ani nadwyrężać stawów ramieniowych – drzewka naginają się kulturalnie, gdy przechodzimy obok pragnąc napełnić sobie kieszenie.

Na wprost wisienka na torcie – rajska tęcza. Zanurzasz rękę w jednym z kolorów, dostajesz same najlepsze waluty. Funty – żółty, dolary – zielony, euro – niebieski.

Na różowych obłoczkach z puszystej waty cukrowej pucołowate aniołki stepują pulchnymi stópkami i grają na lśniących puzonach, trąbkach, tubach oraz innych instrumentach dętych (jeden nawet na saksofonie). If I were a rich man to motyw przewodni Nieba – roznosi się na całą rajską przestrzeń. W jego rytm pulsują wody złotej fontanny. Dyndają gałązki drzewek pełnych monet. Mienią kolory walutowej tęczy. Z jego dźwiękiem podrywają się do tańca i śpiewu szczęśliwcy, którzy tu trafili – ludzie pracowici.

Ta sama melodia budzi każdego dnia mieszkańców Piekła.

Sąsiad, szczęśliwy lokator rezydencji-dublexu, zaprowadził mnie do piwnicy.

*

Mieszkańcy Piekła zrywają się jak poparzeni z sześciogodzinnego snu i ruszają do pracy. Na roli, w fabryce. Na budowie, w korporacji. Zależy od tego, w jaki sposób obijali się za życia. Od 8 do 17, z godzinną przerwą na lunch. If I were a rich man. Ten, a nie inny motyw przewodni rozpoczyna wieczorną telenowelę o identycznym tytule, w ujednoliconym, zrozumiałym przez wszystkich języku Babel. Serial obyczajowy o życiu mieszkańców Nieba, emitowany każdego dnia tygodnia w porze kolacji. Mieszkańcy Piekła konsumują i jak zahipnotyzowani NIE MOGĄ oderwać oczu od monitora. MUSZĄ włączyć telewizor. NIE POTRAFIĄ opuścić ani jednego odcinka. Ich karą i obowiązkiem jest wieczna obserwacja życia w Raju. Na szklanym ekranie.

Kiedy kładą się spać o 22, po wyszczotkowaniu zębów i gorliwej modlitwie o pozytywne rozpatrzenie odwołania i warunkowe przeniesienie do Nieba, zaczyna się gonitwa myśli. Nie trzeba było brać tego mieszkania po babci i żyć z wynajmu zamiast iść do pracy. Mogłem skończyć studia i piąć się po korporacyjnej drabinie zamiast drzemać na biurku w firmie ojca na fasadowym stanowisku zastępcy. Nie zaciągnęłam kredytu na wydanie przełomowej powieści, której nie chciało żadne wydawnictwo… Popełniałam pod pseudonimem kolejne części „Szałasu nad strumykiem”, bo priorytetem była dla mnie osiedlowa willa w centrum stolicy zamiast szerzenie ambitnego czytelnictwa wśród rodaków…

Nad Piekłem unoszą się każdego wieczoru opary wyrzutów sumienia, które skraplają się i wywołują poranny deszcz.

Nocą nawiedzają Piekłowiczów koszmary. Zawsze śni im się, że są w Raju, ale co chwila jakiś niepasujący element układanki psuje pozorną sielankę. Zanurzają ręce w fontannie szczęścia – złoto przemienia się w wodę. Sięgają po cekiny – w dłoniach lądują mandarynki. Dotykają walutowej tęczy – okazuje się być zwykłą. Koszmar goni koszmar.

Budzą się spoceni ze stresu, rozczochrani. Biorą prysznic, parasolkę i autobus. W godzinach roboczych nie mogą pozwolić sobie na przerwę czy plotki. Zabronione są papierosy, nadprogramowa kawa, media społecznościowe i narzekanie. Szczególnie ten ostatni zakaz jest przez ogół postrzegany jako wyjątkowo okrutny.

Tak oto mija pozbawiona pięknej pogody i dobrych jakościowo dóbr materialnych wieczność.

*

Nowy Klucznik oszukuje trochę Wielkie Niebiosa – zawsze lepiej dogadywałem się ze straconymi. Lubię swoją na wpół legalną misję. Do tego stopnia, że wreszcie przestałem się w życiu obijać. Tyle autentycznej radości daje mi ta syzyfowa współpraca: przekonać przegranych, że mogą wygrać los na loterii walutowej tęczy. Czy może być coś bardziej dwuznacznie wspaniałego?

(ze zbioru Pisarze, nie mordujcie własnych dzieci, Nowa Ruda 2019, Wydawnictwo Mamiko)

Agata Wielgołaska

Autorka książek i artykułów o Turcji, pisze opowiadania i poezję. Socjolożka z pasją do fotografii, od 13 lat na emigracji.

Ilustracja: Magdalena Rechłowicz