Norbert Pilarz | proza

Bez zmian

W barze było głośno i tłoczno. Głosy należące do ludzi prowadzących w podnieceniu swoje dynamiczne rozmowy – zlewały się w jeden bezosobowy gwar, w którym niknęła płynąca (czy też raczej zgrzytająca) zza potężnego, drewnianego baru muzyka będąca kolejną małą cegiełką ogólnego jazgotu, wchłaniającego charakterystykę jej wykonawcy, rytm, czy w szczególności słowa. Osoby zgromadzone przy stolikach gestykulowały, mrużyły oczy, patrzyły ze zdziwieniem, zanosiły się przesadnym śmiechem, udawały, że słuchają, mówiły znad wyraz dużym przekonaniem, piły piwo (rzadziej coś innego), spoglądały w pustkę szklanki, przysypiały. Większość zdawała dobrze się bawić (albo przynajmniej robili to do niedawna), a niektórzy sprawiali wrażenie, jak gdyby (z braku lepszej alternatywy) chcieli przekonać samych siebie, że to, co robią teraz, jest tym, co rzeczywiście chcą robić. Wszyscy byli wręcz ściśnięci w dosyć małym pomieszczeniu, w którym została umieszczona jak największa możliwa ilość okrągłych stołów, prostokątnych stołów, drewnianych krzeseł oraz czerwonych kanap, których tapicerki w wyniku przetarcia odsłaniały swoją biel i nieprzyjemne, postrzępione włókna wyrażające w niemy sposób ilość tyłków, które siadały na niegdysiejszej krwistości sztucznej skóry. W powietrzu unosił się gryzący w oczy zapach wypalanych na zewnątrz papierosów, których dym wracał do stolika razem ze swoim właścicielem niczym pies na smyczy, aby następnie rozpłynąć się w zastanej mieszaninie powstałej z różnych marek tworzących razem niby – mgłę wzmacniającą jaskrawość pomarańczowych żarówek,dzięki którym panował wokół przyjemny półmrok.
W tej (opisanej pokrótce) scenerii, przy jednym z okrągłych stolików z drewnianymi krzesłami, ustawionym w rogu, na prawo od wejścia – siedział K., M. i A. prowadząc rozmowę:

A: Wiecie co? Ja nigdy nie pamiętam zakończenia „Pulp Fiction”. Dziwna sprawa
K: I co z tego?
A: Po prostu oglądałem dużo razy, a i tak nic.
K: Ile razy?
A: Dużo… nie wiem… na pewno parę razy, a nie pamiętam zakończenia. Tylko jakieś sceny, wątki, jakieś obrazy. Początek pamiętam. Ale końca – ani trochę.
M: Ja wiem.
A: Jak?
M: Myślisz, że powiem? Wiem, że cię to teraz ciekawi, więc nie.
A: A spierdalaj… A ty wiesz?
K: Nie, pustka. Ja nawet nie wiem, czy Mia pojawiała się po tej scenie z zastrzykiem.
A: Była. Na pewno. Jak Vincent przyszedł do Marsellusa. Od razu po tym.
K: To wiem. Chodzi mi o to, czy jeszcze później.
A: No to… nie wiem, nie mam pojęcia… Nic nie pamiętam. Jakbym miał siedemdziesiąt lat.
M: Każdy tak ma. Ja przykładowo nie pamiętam niczego, co się działo w środku „Między słowami”. Początek znam, koniec też. Wszystko, co pośrodku – jakbym nie oglądał.
A: A wiecie, że Scarlett miała wtedy dziewiętnaście lat?
M: Naprawdę?
A: Jest rocznik osiemdziesiąty czwarty chyba.
M: Przecież… kurwa, tak nie wyglądają dziewiętnastolatki…
A: Jakby miała trzydzieści. Całe życie. Przed trzydziestką i po trzydziestce – tak samo.
M: Ale w dobrym sensie tak samo.
A: A nawet w…
K: Śledziliście kiedyś kobietę? (parę sekund ciszy)
M: Że co?
K: Czy śledziliście kiedyś kobietę?
M: W jakim sensie?
K: W jakim sensie? O co ty, kurwa, pytasz? W jakim sensie? A jakie by miały być sensy? Pytam się, czy szedłeś za kobietą tak, żeby ona cię nie widziała, a ty ją doskonale.
M: Nie… Skąd w ogóle?… Dlaczego pytasz? O co ci chodzi?
K: Przepraszam, ale zaczęliście już przynudzać. Tak rzadko się widzimy, więc nie chcę rozmawiać tylko o filmach, życiu codziennym i innych głupotach. Chcę w końcu czegoś ciekawego. A więc jak – śledziłeś?
M: Przecież mówię, że nie… dlaczego bym miał?
K: Nie wierzę.
M: Dlaczego? Bo nie jestem niezrównoważony i niebezpieczny?
K: Bo każdy to robił. Jeżeli któryś mężczyzna nigdy nie śledził kobiety, niech pierwszy rzuci kamieniem!
M: Mogę rzucić. Nie śledziłem.
K: Ale nie rzucasz.
M: A ty śledziłeś?
K: Dlaczego pytasz? Wiadomo, że tak.
M: W jakim celu? Kogo?
K: Wiele śledziłem. Można powiedzieć, że parę miesięcznie, niekiedy zdarza się, że kilka w tygodniu. Wczoraj nawet. Jechałem autobusem. Zobaczyłem taką jedną. Była ładna, ale nie jakoś szczególnie. Jakby ktoś bez wyobraźni opisywał, to powiedziałby – zwykła. Zwykła w szarym płaszczu. Patrzyłem się na jej twarz, kiedy wyglądała za okno. Była bardzo spokojna, ale też czujna. Obserwatorka zdaje się. Albo myślicielka. Poczułem, że może być odpowiednia. Nagle wstała i podeszła do drzwi. To było parę przystanków przed moim. Wtedy szybka decyzja – zostać czy iść. Oczywiście, że iść! Kiedy drzwi się otworzyły, wyszedłem za nią. Szła powoli po pustym chodniku. Więc ja szedłem jeszcze wolniej zachowując odpowiedni dystans, udając wpatrzonego w telefon. Szliśmy jakąś minutę wzdłuż osiedli. Zdawało mi się, że mnie jeszcze nie zauważyła. Nie obracała głowy. Zresztą był dzień. W dzień nikt nie jest wyczulony na takie sprawy. Nawet kiedy wszędzie jest pusto. Za to w nocy! W nocy jest dużo trudniej. Parę razy zaczęły przede mną uciekać… ale… ale to już inne historie. Ta nie uciekała. Szła powoli, kierując się wprost na kilka stojących obok siebie, średniej jakości bloków. Weszła do jednego z nich przez wcześniej otwarte drzwi. Wtedy skręciłem w lewo, jakbym chciał tam iść od początku. Zaczaiłem się za rogiem. Chciałem się upewnić. Mogła mnie zauważyć i wejść do pierwszej otwartej klatki, aby schronić się i przeczekać, a mogło to być równie dobrze jej miejsce zamieszkania. Stałem przez piętnaście minut. Nie wyszła, więc ja też wróciłem do domu. Koniec (cisza)
M: Po co?… Po co ty to robisz?! Czy ty masz jakieś problemy?! Przecież brzmisz jak jakiś jebany psychopata…
K: A ty nie śledziłeś nigdy W.?
M: Nie! Dlaczego miałbym ją śledzić?
K: W celu, w jakim robi się wszystko – po prostu.
M: A może jeszcze powiesz, że ty śledziłeś P.?
K: Tak.
M: Dlaczego?
K: Zadajesz pytania, jak trzylatek… Myślałem, że już nie będę musiał mówić, ale powiem… po prostu. Nie po to, żeby odkryć jakiegoś kochanka, zobaczyć czy mnie nie okłamuje, czy nie ma drugiego życia. To mnie nie obchodziło. I tak wiedziałem, że niedługo mnie zostawi. Śledziłem, bo mnie nie widziała. Za to ja widziałem, jak ona wygląda, gdy mnie nie widzi. Gdy myśli, że mnie nie ma. Widziałem każdy jej krok. A ona nie miała pojęcia, że cokolwiek, co robi, jest rejestrowane. Byłem wtedy ponad nią. I to sprawiało mi przyjemność. Nie rezultat, nie wyniki. Samo śledzenie.
M: Jesteś pojebany!
K: Może… ale przynajmniej szczery. W przeciwieństwie do ciebie…
M: Ale ja naprawdę…
K: Wiem, wiem… Ale i tak ci nie wierzę. Na pewno śledziłeś. Nie wiem, czy W., czy jakąś po niej, czy przed. Obcej może nie… Ale kogoś śledziłeś. Wiem to.
M: Chyba zaraz stąd wyjdę…
K: Droga wolna. Może ktoś ci się trafi…
(cisza)
K: A ty, dlaczego się nie odzywasz?
A: Ja… ja nie mam nic…
K: Ty mogłeś nie śledzić. Tobie uwierzę. Jesteś… mogłeś nie śledzić. Ale on…

A. wracał autobusem do domu. Pożegnali się w parę chwil po wcześniej przytoczonej rozmowie. Nie mogli już wrócić do „normalnej” konwersacji. Wszystkie słowa i tematy traciły swoje znaczenie oraz możliwość rozwoju w aurze tego, co zostało powiedziane wcześniej (K. parę razy spróbował jeszcze coś powiedzieć – „Każdy popełnia głupie błędy w takich sytuacjach. Kobiety udają, że rozmawiają przez telefon chociaż widać, że nie, a mężczyźni niekiedy nie widzą, że już dawno temu zostali zauważeni” – ale M. starał się go powstrzymać przed zbytnim rozwijaniem tematu). Zauważając to, wyszli z baru, aby rozejść się – każdy w inną stronę.
Po głowie A. wciąż krążyły wspomnienia słów K.. Czuł się jakoś dziwnie nieswojo, odkąd usłyszał te historie. Jednocześnie był zaintrygowany, ale też lekko zaniepokojony i pobudzony w sposób mu wcześniej nieznany. Wszystkie te uczucia, których nie gościł nigdy u siebie w takiej kombinacji, natężeniu oraz swoistej obcości – składały się w dziwne podniecenie (odczuwane w postaci ściskania w brzuchu i małych zawrotów głowy, potęgowanych przez alkohol), którego dokładnej przyczyny nie mógł zdefiniować. Domyślał się jedynie sposobu na ujście napięcia. Odsuwał jednak tę możliwość, starając się zatopić ją gdzieś na dnie swoich skrytych pragnień niewymagających rzeczywistego spełnienia.
Zaczął rozglądać się po autobusie. Pasażerów nie było już wielu. Im dalej od centrum, tym mniej pozostało osób czekających w smutnym otępieniu i półśnie na to, aż drzwi otworzą się na przystanku najbliższym ich mieszkaniu. Większość z tych, którzy pozostali wyglądała za okna na mijane latarnie rozświetlające chodniki rozmytym światłem, jak gdyby zużytym i zniechęconym wieczną oraz monotonną służbą. Część z podróżnych krążyła myślami po grząskich i zmiennych terenach nie zwracając uwagi na te wszystkie obrazy, które były tylko pretekstem, aby nie wyglądać zbyt głupio, wpatrując się w jedną z żółtych poręczy lub tył głowy jakiejś obcej osoby. Twarze innych oświetlone były ostrym, białym światłem telefonów, będących jedyną rzeczą mogącą oderwać ich od tej obezwładniającej autobusowej nudy, gęstniejącej jak gdyby w celu zatrzymania czasu.
Stała naprzeciwko niego, twarzą skierowaną do drzwi. Jej blade od zimna palce okalały poręcz zostawiając przestrzeń między ciałem a żółcią, co powodowało, że lekko przechylała się na boki podczas gwałtowniejszych manewrów wykonywanych przez kierowcę. Jej wzrok skierowany był wprost przed siebie, a więc oznaczała to, że obserwuje samą siebie. Jej twarz odbijała się w zaparowanym oknie niby równoległym, na wpół realnym świecie. Patrzyła sobie prosto w oczy z dziwną melancholią, której źródło było, być może, nieznane samej jej właścicielce. Zdawało mu się, że odnajduje w jej spojrzeniu oznakę wyższości, a może nawet pogardę. Była to jednak jedynie niteczka mogąca być równie dobrze złudzeniem. Co jakiś czas pochylała głowę lekko na prawo, jakby chcąc przyjrzeć się sobie z innego kąta. Robiła to bardzo wolno; ze spokojem, a nawet z absurdalnym namaszczeniem zdradzającym coś na wzór samouwielbienia.
Było w tym wszystkim coś niespotykanego. Mogła być jedną z tych osób, które z pozoru się nie wyróżniają, ale to właśnie ich przeciętność – paradoksalnie – sprawia, że stają się kimś wyjątkowym.
Wtedy to poczuł. To uczucie z granicy zauroczenia, pragnienia i niezdrowej ciekawości. Nie rozumiał dokładnie, czym to było, ale wiedział, że prawdopodobnie o tym mówił K., kiedy opowiadał o spotkaniu dziewczyny w szarym płaszczu.
Jego serce zaczęło bić szybciej, a strużka potu spłynęła po pulsującej skórze na skroni. Czuł jakby jej obecność roztaczała wokół siebie jakąś niepokojącą aurę, która przyciągała go i niewoliła coraz bardziej. Patrzył na jej twarz, zaczynając rozumieć, że niedługo już się nie oderwie. Że pójdzie za nią, nie zważając na nic. Jakby to był jego obowiązek, jakiś wyższy nakaz. Nie wiedział, czego boi się bardziej – tego, że rzeczywiście zacznie za nią iść, czy tego, że przestraszy się i tego nie zrobi. Zdawał sobie jednocześnie sprawę z pozornej jałowości swojego przyszłego działania. Nic nie uczyni, do niczego go to nie przybliży, nic nie osiągnie. Ale przecież nie chciał. Pragnął jedynie poznać jej kroki, spróbować oszukać czas, wtopić się w noc, wyobrazić sobie ją, stworzyć ją, być kimś, kogo nie ma, stać się obcym oglądającym nieistniejące – zapragnął na chwilę nad nią zapanować.
Autobus zatrzymał się na jego przystanku. To była decydująca chwila. Nie mógł wyjść, nie chciał. Jednocześnie coś w jego wnętrzu (coś na wzór kuli wstrząsanej od wewnętrznych wybuchów paniki) podpowiadało mu, że to najlepsze wyjście, jedyne racjonalne. Bo kim się stanie, jeżeli zostanie? Czy będzie nadal taki sam? Czy jeśli za nią wyjdzie, to nie zmieni się już na zawsze? Nie stanie się kimś, kogo chwilę wcześniej by się brzydził?
Sygnał dźwiękowy ostrzegł pasażerów, po czym drzwi się zamknęły.
Twarz dziewczyny wróciła na miejsce, aby by dalej obserwowaną przez dwie pary oczu. Przez chwilę zdawało mu się, że spojrzała lekko w prawo, aby skrzyżować z nim wzrok, dlatego szybko opuścił głowę wlepiając oczy w podłogę udając kogoś niezainteresowanego. Czyż nie powinien teraz zrezygnować? W końcu go widziała, a to poważnie utrudni jego działanie. Jednak, gdy spojrzał po chwili po raz kolejny – kobieta nie zajmowała się już oczami nieznajomego, a swoimi własnymi, więc może nie zwróciła przesadnej uwagi na tę chwilę, tak dla niego przerażającą.
Wtedy poczuł chłodny wiatr, uderzający go w twarz, a dziewczyna wyruszyła pewnym krokiem w mrok. W głowie A. zawirowało. Jego oddech przyspieszył, co powodowało jeszcze większe zamieszanie w czaszce. Nie mógł zmusić się do postawienia kroków, przez uciskające go zdenerwowanie. Miał wrażenie, jakby czas właśnie się zatrzymał, nie pozwalając mu wykroczyć poza swoje ściany, ale jednocześnie był świadomy jego rzeczywistego upływu, który powodował zbliżające się zamknięcie drzwi, czego perspektywa ściskała go za szyję. Po paru sekundach znalazł w sobie odwagę aby – wyrzucając z głowy wszystkie myśli temu przeciwne – ruszyć w noc wyglądając tyłu głowy tak przez niego zapamiętanej.
Nie mógł uwierzyć w to, co robi. Ta dziwna perwersja, której właśnie się dopuszczał, była czymś nigdy przez niego nieuwolnionym, ale (teraz już) wiedział o, zdawało mu się, zbawczym charakterze wcielonej w życie fantazji działającej leczniczo, oczyszczając go z frustracji, pretensji oraz trosk. Był całkowicie pochłonięty chwilą obecną. Jego głowy nie zaprzątała ani jedna myśl niezwiązana z tym, co właśnie robił, a ciało jak gdyby samo poruszało się, niby zaprogramowane, aby z determinacją oraz wytrwałością wykonywać obecne zadanie. Świat stał się w tamtej chwili tak mały i prosty. Czuł jedynie ostre, mroźne powietrze przenikające skórę na jego twarzy. Był tylko on, ona i cały ten dystans, który dzielił ich i miał dzielić do końca. Szybko zlokalizował sylwetkę, której wypatrywał od razu po opuszczeniu pojazdu. Przechodziła przez znajdujący się zaraz za przystankiem parking sporego marketu, za którym ustawione były bloki mieszkalne rozciągające się, jakby w nieskończoność.
Paroma szybkimi krokami przeszedł wzdłuż chodnika i małego trawnika, żeby znaleźć się w bezpiecznej, parumetrowej odległości od dziewczyny.
Na parkingu byli tylko oni. Tak duża przestrzeń, niebędąca ani trochę zapełniona – jedyni na całej mapie; dwa punkciki, przemieszczające się w niewielkiej odległości od siebie. Był pewny, że niedługo go zauważy. W żołądku odczuwał coraz mocniejszy ścisk i lekkie łaskotanie, powodujące mdłości, niepozwalające skupić się na tak ważnym zadaniu.
Dziewczyna zbliżała się do chodnika, nie odwracając do tej pory głowy ani razu. Możliwe, że jeszcze go nie zauważyła. Wyciągnął telefon (o czym mówił K. w swojej historii) i udając, że właśnie do kogoś pisze lub coś przegląda – szedł dalej, czując, że wzbudza mniejsze podejrzenia.
Wtedy – w parę kroków przed wejściem na chodnik – zobaczył jej twarz po raz pierwszy od wyjścia z autobusu. Lekko obróciła głowę, przez ułamek sekundy krzyżując z nim wzrok (akurat zerknął na nią znad telefonu, aby ją zlokalizować), aby następnie skierować swoją uwagę na obszar rozciągający się przed nią.
Prawie zrezygnował. Gdy zobaczył, że się odwraca poczuł nagły strach, zmieszany ze wstydem i uczuciem przegranej. Ale może nie było tak źle? Może to nie był koniec? Może nie wzbudził w niej niepokoju? W końcu jej ruchy były tak spokojne i wolne, że nie mogła być niczym przerażona. Musiał iść dalej.
Lekko przyspieszył swój krok, aby znaleźć się w odległości czterech metrów, w momencie, gdy stąpali po chodniku, idąc ścieżką w głąb szarego lasu. Jej kroki w dalszym ciągu nie przejawiały oznak strachu związanego z zauważeniem skradającej się za nią osoby. Upewniło go to w przekonaniu, że nie został jeszcze zauważony. Ta świadomość rozlała się po nim w postaci ciepłej fali dodającej jasności umysłu oraz niespodziewanie dużej (jak na A.) pewności siebie, jakby właśnie zażył narkotyk, który po zmieszaniu z krwią dostawał się stopniowo do każdej z żył, rozciągających się w najodleglejszych częściach ciała.
Postanowił więc przybliżyć się jeszcze trochę. Jeszcze pół metra, nawet metr. Szedł coraz szybciej, widząc coraz wyraźniej kołyszące się w ciemności włosy, pozbawione swojego błysku, objawiającego się dopiero w mocniejszym świetle latarni podczas przechodzenia pod którąś z nich.
Nagle odwróciła się po raz drugi. W tej sekundzie jej oczy były większe, a wyraz twarzy zdradzał zaniepokojenie i dyskomfort. Wiedziała, że coś jest nie tak. Zaczynała odczuwać jego obecność, bliskość. Prawdopodobnie od tej chwili każdy jego krok, każde otarcie podeszwy buta o chodnik – było czymś przytłaczająco głośnym w jej głowie, gdzie nabierało ogromnego znaczenia wywołującego coraz bardziej rozdzierający strach, zmieszany z niepewnością i rozsądkiem podpowiadającym, że to tylko ona wyolbrzymia bezznaczeniowości, dodając im mroczniejszą stronę, której nigdy nie posiadały.
Tym razem on się nie przestraszył. Nie odwrócił też wzroku. Co więcej – spojrzał jej prosto w oczy, jak gdyby chciał jej powiedzieć, że to nie pomyłka. Że jej obawy są słuszne. Ktoś ją śledzi.
Zaczynał powoli czuć jej posiadanie. Strach, który zaczynała przed nim odczuwać – karmił go. Myślał, że spowoduje to u niego samo wstręt – jednak było odwrotnie. Im bardziej przyspieszała krok, chcąc jak najszybciej dotrzeć do celu – tym odczuwał większą moc; większe znaczenie siebie względem niej. Była od niego zależna i pokonana. Uświadomił sobie, że tego szukał całe życie, tego pragnął, nie wiedząc o tym.
Wkoło była tylko cisza. Noc w swojej najlepszej fazie. Kompletnie głucha. Zapadnięta w samej sobie. Słychać było jedynie samochody poruszające się gdzieś w oddali, turkotanie owadów zgromadzonych w trawach oraz rozmowy prowadzone nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co – jedynie wiadomo, że daleko. Za daleko, żeby dokładnie usłyszeć.
Zdawało się, że zaraz zacznie biec. Jej kolejne kroki były na tyle szybsze od poprzednich, że zaczynały powodować coraz mocniejsze wahadłowe ruchy jej rąk. Był już naprawdę blisko niej. Skrócił dystans o kolejny metr. Znajdował się o niecałe dwa metry od twarzy, tak dawno przez niego niewidzianej. Zamykał ją. Zabierał jej przestrzeń, powietrze, mieszał jej w głowie, gdzie prawdopodobnie panowała teraz wielka wichura, rozrzucająca na wszystkie strony fragmenty myśli, mogących jej pomóc w jakikolwiek sposób.
Odwróciła się po raz trzeci. O ile ten ruch można tak nazwać. Jej głowa jedynie okręciła się w prawo pozwalając mu podziwiać przez chwilę profil jej twarzy, który zamigotał odbijając światła lamp oraz jeszcze oświetlonych mieszkań. W tym ruchu było tyle nerwowości, której nie było w niej do tej pory ani kropli, a tymczasem zaczynała się już wylewać, pozwalając mu myśleć, że oficjalnie wygrał. Była rozszarpana. Zaczynała się rozpadać tracąc całą charakteryzującą ją racjonalność oraz obojętność względem całego świata, który jakby nie robił na niej w żadnej rozciągłości wrażenia. Teraz była jak naczynie uderzane młotkiem. Tłukła się na małe kawałeczki, pokazujące jak naprawdę jest krucha. Jak mało trzeba, żeby nie zostało w drugim człowieku nic integralnego; tylko proch i chaos. Dokonał, czego chciał.
Nagle zatrzymała się, a on zrobił dokładnie to samo, w praktycznie tym samym momencie, wiedząc jakie konsekwencje będzie miało to działanie (a właściwie jego zaniechanie).
Stała w bezruchu przez parę sekund, słysząc jak jego kroki urywają się pozwalając nocy grać jeszcze głośniej. Wszystko stało się wtedy jasne. Wiedziała, że jej podejrzenia nie były bezzasadne. Mimo to, w jej głowie prawdopodobnie zaczynało się teraz największe zamieszanie. Traciła resztki tego, czego do tej pory nie zabrał A.; słyszała tylko szum, z którego nie mogła wyciągnąć niczego konstruktywnego, co zatopione było gdzieś w falach złożonych z niepewności i przeczuć.
Nagle ruszyła. Odwróciła się w lewo, zaczynając biec, kierując się prosto w grubą na parę metrów przerwę między dwoma budynkami (która to droga była zapewne skrótem do jej własnego mieszkania). Po chwili od rozpoczęcia przez nią ucieczki – jego nogi instynktownie rzuciły się w pogoń za oddalającym się celem. Pragnął ją dostać, nie chciał kończyć tego w tej chwili. Czuł, że jest szybszy. Zbliżał się, jednocześnie mając świadomość tego, że ona jest coraz słabsza, a on nabiera siły, im bliżej niej się znajdował. Wyraźniej słyszał jej oddech przerywany świstami histerii – sprawiało to, iż jego nogi niosły go same ku tej dziwnej chęci ogarniającej go, odkąd ją zobaczył, a skracając dystans mocniejsze stawało się również mrowienie w brzuchu, towarzyszące mu od momentu rozmowy w barze.
Mógł ją teraz dosięgnąć. Gdyby wyciągnął ręce, jego dłonie dotknęłyby przyjemnego materiału płaszcza lub bladej skóry dłoni. Był już tak blisko. Czuł, jakby jego umysł uwolnił się spod wszystkich więzów, ograniczających go codziennie. Myśli strzelały w każdą stronę, rozbijając się na małe ogniki, z których każdy, nawet najmniejszy, był dla niego dostrzegalną, zrozumiałą, oraz zupełnie oczywistą jasnością, jak dla człowieka, którego twarz została owiana chłodnym wietrzykiem po wyjściu z dusznego pomieszczenia.
Gdzieś w połowie drogi między budynkami jego ręce oplotły ją w pasie. Przycisnął dziewczynę do siebie. Jej oddech wciąż świszczał, jak gdyby chciała krzyczeć, a ta fala opresyjnego wrzasku niespodziewanie natrafiłaby na jakąś zaporę nie do przejścia, zatrzymującą ją milimetr od ujścia. Milczała wciąż sparaliżowana, kopiąc go i wymachując rękoma, gdy szarpał ją, starając nie przewrócić się do tyłu.
Nagle rzucił nią w ścianę jednego z budynków, od której odbiła się, lądując na ziemi, twarzą do gruntu. On również upadł przewrócony własnym ruchem, którym jak gdyby „odepchnął” samego siebie.
Zaczęła czołgać się po ziemi, dławiąc się własnymi łzami, śliną i słowami wciąż niemogącymi wejść do świata zewnętrznego, aby spróbować umożliwić zwrócenie czyjejkolwiek uwagi.
Kiedy się otrząsnął, schwycił leżący na ziemi – w odległości pół metra od niego – kamień wielkości zaciśniętej pięści (cały czas zachowując tą czystość umysły pozwalającą mu żyć jedynie „tu i teraz”), po czym wstał i zbliżywszy się (w pozycji pół – zgiętej) do dziewczyny, uklęknął przy niej, aby jednym, mocnym zamachem uderzyć kamieniem w tył jej głowy.
Ciałem wstrząsnęło raz niby rażona piorunem. Płacz ustał. To było wszystko.
Wstał przyglądając się martwemu ciału, leżącemu w puchu nocy, zlepionej z ciszy oblanej uspokajającym nieistnieniem.
A więc to tyle? Tylko tyle?
Przyglądał się obrazowi, który właśnie namalował. Żałował, że to koniec, że moment okazał się tak kruchy.
To było wszystko, a on nie czuł nic. Nie zmienił się.

Norbert Pilarz

(ur. 2000) – student filologii polskiej. Głównie ogląda filmy, ale czasami też coś napisze.

Ilustracja: Magdalena Rechłowicz