Piotr Szczepański | wiersze

jeden dzień z życia zwykłej pary

rowery większe od białych słoni
kanciasto zbliżały do siebie
dzwoniłaś prosto do ucha
srebrną muszelką w małżowinę

„jestem tu obróć lekko głowę
wyrazy podobno nic nie znaczące
wystarczy jeden mały ruch”

desk-officer’a od siebie jeszcze
nie znam bo od prosecco już mam
znasz kogoś z białego dworku przed nami?
musimy wracać przez otwarte bramy
stąpamy po sprężystym łóżku

człekokształtni na czarnych rumakach
śmieją się z niewinności chcą
oczernić naszą transparentność
wybielić twoje śniade obnażone ramię
o którym i tak pamiętałbym
przez wieki

przerwa między lekcjami

nie wchodzimy zapobiegawczo na rampy.
ani na tory. słuchamy z daleka o czym mówi jednostajny kobiecy głos.
jakby właśnie jej – na pewno brunetce – łatwiej wyjaśnić opóźnienie.

pamiętam zimę i wątpliwie
przyjemną wycieczkę
do Krakowa. w Warsie odcień majonezu
nie korespondował
z bielą szronu na polach.

wagon szorował brzuchem po piasku.
dzień nietypowy – uściski dłoni mecenasów brzemienne w skutki.
napuchnięte paluszki surimi.
i nie sposób nie milczeć
zamieniając się w słuch
przy takich głowach,
sentencjach, zaprotokołowanych tyradach.

w domu przy kominku
dalszy ciąg lekcji powściągliwości
od jamniczki. pamiętaj nie wywyższamy się;
my nie z tych; śpimy neutralni
i kołysani własnym ciepłem;
wolni od wygórowanych oczekiwań.

w dzień urodzin

Planuję podróż zamiast sztywnych ram mieszkania.
Ciasta i tekturowych rożków na głowy.

Nie odrzucam a priori nocnego seansu w kinie
albo nocnych zakupów. W małym mieście,
gdzieś na uboczu głównych szlaków.

W rodzinnych stronach
wstałbym z ptakami. W planie byłaby wizyta
na grobie młodego pisarza.
Łatanie zniszczonych krzyży.

Doszły dziś wieści o tobie.
Przeganiasz smutki zdwojoną aktywnością fizyczną.
Stany nieważkości w rozpędzonej Warszawie.

Moja reakcja zwyczajowa, pewnie cię wkurzy.
Zwijam ogon, kroczę noga za nogą.
Ostrożnie dobieram myśli.
Czekam na objawienia
przyrody. Względnie bezpieczny
i prawie niewidoczny.
Derkacz oddzielony od własnego głosu.

stuk-puk

Rury wężowo nocą pod samym sufitem.
Nie pomylcie z lianami albo prostodusznym
gadami. Ejże, nie wyciągaj dłoni.

Ludzie to ciekawskie bestie.
Ciągną gęsiego do raju.
Uwaga raj chowa się w moim pokoju.
Od małego. Zabrałem szlaki
w trzech kolorach do kawalerki w Śródmieściu.

Raj niedostrzegalny dla innych oczu
poza patrzałkami małego chłopca.

Rury wracają, białe na czarnym tle ustawicznej burzy.
Prawie nierozpoznawalne. Od nieznanych specjalności.
Od jakich grzechów?
Zimnych czy ciepłych, a może całkiem letnich.

Papużka niedotknięta wczesną porą,
jakby zamarła. Namiastka dziecinnego strachu
w drewnianym serduszku.
Chciałoby się zaśpiewać
jak ptak:”jesteś tam, jesteś tam?”.

Budzi ją uderzeniami małego knykcia
o wypolerowaną pierś. Ma żywe kolory na całe
jednostajne życie. Odporne na jesień, zimę i lato.

Odbija zaaferowana słońce spod lufcika.
Czasem spojrzy zza ramienia,
po przekątnej na łóżko.
Patrzy na deszcz wchodzący do klatki
i zatęskni za bajkowym snem.

Piotr Szczepański

ur. 23.10.1967 w Warszawie. Magister historii kultury, absolwent Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz Wyższej Szkoły Stosunków Międzynarodowych i
Amerykanistyki w Warszawie. Publikował na portalach Fabrica Librorum oraz Portal Pisarski, w magazynie internetowym Helikopter, Poezja Dzisiaj, Magazynie Drobiazgi, Pro Libris, Obszary Przepisane i Akant. Dotychczas wydał dramat pt. „Thora boga burzy i piorunów poszukiwanie szczęścia i zgubionego młota Mjollnira” (wydawnictwo Studio Moema, Warszawa 2011) oraz tomik wierszy „Owad z miasta mieszkaniec murów” (wydawnictwo Oficynka, Gdańsk 2020).

Ilustracja: Magdalena Rechłowicz