Agata Ewa Kordecka
Wiersze z fabryki
święty józef
śnił mi się dziadek
(miewa się doskonale)
podnieś to z chodnika
powiedział miejsce świętych
jest na wysokościach
najbardziej potrzebujemy józefa
do pracy i żeby wziął na siebie
szukanie noża do jabłek
gdzieś tam jest złożony
dłuży cię podróż autobusem
w ciemnościach ognistą łuną
zaczyna się dzień na zakładzie
sezon na jabłka dawno się skończył
zaczął się czas mgły i świętych
w roboczych butach dlatego
rozłóż nóż i potnij józefa
ostrożnie żeby starczyło
dla wszystkich
rana
dotykam krawędzi blachy
raniąc się w duszę
powoli ucieka
wraz z zabliźnieniem rany
wrastam w nią ciałem
upodabniając się do rzędu
rolek cysterny w oczekiwaniu
zamiennych części w warsztacie
przenikam smarem
spaloną tarczą ścierną
zawilgotniałym kartonem sklejką
osadzam się cienką warstwą
na powierzchni ktoś palcem
narysowała tam kutas
pochłania mnie szum wrzenia
okazjonalny gwizd
bezustannie chaos
wydobywam z kieszeni
życie które nie jest moje
z każdym dniem staję się
bardziej nie-o-sobą
nie płacz
otwierasz dłonie przy drewnianym stole
ogrzewasz nimi przestrzeń wracam
czekasz drobny kształt błądzi
między palcami ledwo ledwo
mogę go dojrzeć z wysoka
rysuje linie życia serca podróży
nie spiesz się nigdzie się nie ruszaj
powrócisz myślami zamkniesz wlew
przez szpary wlewa się mrok światło
jeszcze nie zgasło to co tli się
w twoich rękach cały świat
przy drewnianym stole otwierasz dłonie
zrobię różnicę codziennie zbawię świat
jestem przy tobie i śpiewam
trzymam za rękę głaszczę po głowie
przytulam nie płacz
morze
niebo jest morzem
nad równiną
_________ po horyzont
morze bez łodzi
chmury dobijają do brzegu
za placami wzgórze
na granicy
sztuczny świat
olej hydrauliczny i ból
skóra przyrosła do kości
strzepuję dym z ust
pył ze spodni
w ciepłym odcieniu szarości
z czułością i troską
czuję jak ogrania mnie
opiekuńcze ramię dźwigu
żelbeton
pod powiekami zapach rozkładu
słychać nawał zniszczeń złom
w ustach grają dzwony
i czuć wiatr na podeszwach
kiedy skradasz się z prędkością
światła co razi w sutki
bo widzę cię czubkami palców
bo słyszę cię we wgłębieniu obojczyka
pod łokciem niesiesz kryształ
przegląda się w nim przyszłość
nie nadejdzie tego lata bo zaschła
zdrapuję paznokciem stwardniałe krople
od kiedy zamarzły mi łzy
i stopniały dłonie
podnoszę je nad głowę
sypię drobiny z prześcieradła
okruchy czasu między palcami
przeczesuję włosy zapuszczają korzenie
myślę na przekór żebrom
licząc z łatwością zbrojenia w betonie
prześlizgując się na drugą stronę ciszy
Agata Ewa Kordecka
Graficzka, absolwentka ASP we Wrocławiu, mieszka i pracuje w pólnocnych Włoszech, jako wolny strzelec związana z kobiecym kolektywem „Memoramia” z Turynu, wytycza ścieżki pamięci, projektuje książki, plakaty, tworzy ilustracje, prowadzi warsztaty i pisze.