KAMIL SALAMON

Bokser

Mój ojciec był elektrykiem, a przy okazji zawodowym bokserem. Nadał sobie pseudonim „Elektryczny”. Jeśli będziecie w Queens, popytajcie wśród fryzjerów o Boba „Elektrycznego” Munroe’a. Odkąd pamiętam Ojczulek posiadał ujemny rekord, co oznacza, że więcej przegrywał niż wygrywał. Na szczęście nie chodził w wadze ciężkiej. Długo cieszył się końskim zdrowiem. Niedawno stuknęła mu czterdziestka, a telefon wciąż dzwonił.
Byłeś atletycznym czarnoskórym prospektem? Twój cwany promotor dzwonił do mojego Ojca. Byłeś zgasłą nadzieją makaroniarzy na mistrzostwo? Potrzebowałeś odbudować się po trzech nieudanych próbach walki o pas? Promotorem Ojca była moja Matka. Jej zdaniem nie Ojciec nie potrafi negocjować. Raz zgodził się na pojedynek w zamian za karnet na mecze drużyny baseballowej. Kochał sport.
Gdy Matka podnosiła słuchawkę telefonu, zmieniała język. Potrafiła rozmawiać w ich biznesie. Nauczyli ją tego kuzyni. Po każdej takiej rozmowie mówiłem: Powinnaś była zostać aktorką. Bez problemu mogłabym zostać aktorką, ale biorą tylko blondynki, odpowiadała.   Co racja, to racja. Co z tego, że nie wymawiała „r”.
Kuzyni organizowali coś na kształt obozu przygotowawczego dla Ojca. Najczęściej nie było czasu na prawdziwe przygotowania, bo Ojciec walczył w zastępstwach. Ten prawdziwy przeciwnik rozchorował się, złamał rękę albo obsrał gacie. Kuzyni dbali, aby Stary był dobrze odżywiony. Codziennie przynosili mięso, owoce i mleko. Pilnowali Ojca z piwem oraz przyjmowali zakłady. Ja w tym układzie byłem sparingpartnerem. Zakładano mi kask, po czym Stary przez kilka rund skakał dookoła mnie. Nie mogłem oddać, ażeby nie naruszyć ojcowskiego zdrowia. Po każdym sparingu dostawałem drobne, z których po czasie uzbierałem na trzydziestolitrowe akwarium wraz z kilkoma naprawdę pięknymi okazami. 

Był koniec marca. Słońce kapryśnie wchodziło na nowojorskie ulice. Nasze skrzyżowanie oświetlało z ukosa przyciągając koty, podczas gdy sklep rzeźnika Tom’a pozostawał w cieniu. Krępy Tom Bez Palca wyszedł przed sklep, roztarł dłonie, ubił szyję w ramiona i rzekł: kurwa ale ziąb.
Po szkole jeździłem na rowerze po okolicy. Zdarzało mi się obserwować Ojca, gdy ten przed walką biegał dwa razy dziennie. Biegał w szarym dresie z notesem w jednej kieszeni i z paczką papierosów w drugiej. Krzyczałem: let’s go champ. Na co on uśmiechał się i odmachiwał.
Jeździłem za nim. Na plecach miał ogromną plamę potu. Ciężko opisać to jak wyglądał. Był moim Ojcem. Wyglądał jak elektryk.
Ludzie zatrzymywali Boba „Elektrycznego” Munroe’a prosząc o pomoc w naprawach. Ojciec skrupulatnie notował z zastrzeżeniem, że zajmie się sprawą dopiero po walce. Dorzucał adres swojego kumpla Jacka, innego elektryka, z którym był w komitywie. Jednak ludzie najczęściej machali ręką, mówiąc: chcę ciebie Bob, jesteś wirtuozem spięć.

Nie wszyscy byli tak wyrozumiali i uprzejmi. Właściciel baru z na przeciwka, staruch, o którym Mama mówiła: ten człowiek ma na twarzy wypisaną mapę Irlandii, nachodził nas codziennie z prośbą, aby Ojciec wymienił mu żarówkę w toalecie, bo klienci obsikują podłogę aż wycieka na główną salę. Sam sobie wymień głupią żarówkę kutasie, myślałem. Pozwalałem sobie na ten rynsztok. Właściciel baru dobrze wiedział, że Ojciec nie weźmie za taką usługę ani grosza. Nigdy nie brał. Wymiana żarówki była dla niego sąsiedzką przysługą. Stary wykręcał się treningami. Irlandczyk odpowiadał, żeby zostawił chłopaka – czyli mnie – w spokoju, bo od tego lania zapomnę tabliczki mnożenia. Pytał z kim Ojciec będzie walczył.  Z Sugar Ray’em. Tamten dusił się śmiechem.
W dzień walki ubieraliśmy się z Matką odświętnie. Jakbyśmy szli do kościoła. Ja miałem białe polo z ogromnym kołnierzem, białe spodnie oraz zawczasu wypastowane buty. Mama mówiła, że przypominam Ducha Świętego, choć moim zdaniem przypominałem marynarza. Gala odbywała się w kasynie. W miejsce jednorękich bandytów wstawiono ring. Mój Ojciec miał wyborną technikę. Bił ciosy z nóg. Dokręcał stopy. Ruszał biodrami jak tancerz. Wszystkie ciosy pruły powietrze. Tamten był zbyt szybki, zbyt silny. No i młodszy. Wyższy bokser zazwyczaj wygra z niższym. Młodszy bokser zazwyczaj wygra z starszym. Tamten miał fantazję. Zmieniał pozycję. Uderzał po dołach, bo Elektryczny słynął z mocnej szczęki. Zleciała pierwsza runda. Ludzie coraz tłumniej gromadzili się w kasynie. Zbliżała się walka wieczoru. Dźwięk gongu. Ojciec odszukał nas wzrokiem, uśmiechnął się. Może nawet puścił Mamie oko. Poderwał się do starcia od razu wchodząc na prawy sierp. Najgorsze są ciosy, których nie widzimy, powtarzał. Wylądował na deskach. Sędzia ringowy odesłał Słodkiego do narożnika i zaczął liczyć mojego Ojca. Gdy na drugi dzień przeczytałem w gazecie, że Bob „Elektryczny” Munroe będąc liczonym próbował wstać na sześć, lecz zrezygnował („Sugar Ray wybił mu z głowy pomysł na dalszą walkę”), podarłem gazetę. Od tamtej pory nie kupuję prasy.
Tamtego wieczoru Matka pozwoliła mi zostać w kasynie i obejrzeć galę do końca. To ona pozbierała ojca z ringu i zabrała do domu. O wynik reszty walk zakładałem się z siedzącym obok grubasem. Wróciłem z dziesięcioma dolarami. Ojciec siedział jeszcze przed telewizorem. Poprosił, abym przygotował mu popcorn i doniósł piwa. To nieprawda, że to miasto nigdy nie śpi. Cisza aż szumiała w uszach. Zimno ciągnęło od podłogi. Papierowa torba popcornu rosła w mikrofali nabierając temperatury. Ziarna pękały. Ojciec bojąc się wystrzałów podkręcił telewizor. 

Kamil Salamon

(ur. 1996) – pochodzi z nad morza. Mieszka w Poznaniu.

Ilustracja: Magdalena Rechłowicz