Piotr Szczepański | wiersze

ciepły wiatr zabiera to co najlepsze

Triumf był bliski.
Zestrzeliłem piłką w zbijaka i zabrałem do domu.
Lekko było iść z tobą pod pachą.

Wyrzuciłem książki z półek, robiąc miejsce.
W skupie makulatury dadzą dodatkowe złocisze na gofry i rurki
z kremem. O, i nadchodzisz, doliną podwórka, tam gdzie asfalt,
miękki i słodki jak toffi. Stoisz oblizując palce.

Wieczorem letnia bryza szalała.
Przyjechały obce wojska, desant nieprzyjaciół.
Wiking, syn milicjanta (-sson), porwał tylko ciebie.

„Tato daj mi na motorynkę, ruszę w pościg”.
„Głupi, z quadami nie wygrasz”.
„Nie rozgrzeszę tato, nigdy, za brak wiary – słyszysz?”.

Owad z miasta, mieszkaniec murów, to ja.
Uskrzydlony, na krótko.
Przyszpilony do korka.
Błękitny motyl.
Oddzielony staranną dłonią od złudzeń.

elementy listu do mamy – pieron wie czy tata wróci ze szpitala

Trzymał się na tyle na ile starczyło
potrawki z kurczaka
i jajecznicy porannej na grubej cebuli.

Ty napiszesz, że pozbawił nas mleka,
ja powiem, że na stole leżały
okruchy chleba.
Oglądane ze wszystkich stron
zanim wkładałem pod język.

Spadł ze schodów u kogoś.
Doszła nowa blizna na głowie
Nie szpeciła. Wyszlachetniał.

Dotykałem zielonego płaszcza w szafie.
Zamiast ciała miękkiego od alkoholu
zapach naftaliny. Zamazana data
na kołnierzu.
***
Jednego ranka zazgrzytał zębami.
Wjazd do Berlina kosztował go zdrowie.
Wiem, że nie mógł tam być – za późny rocznik.
Fama jednak poszła w świat.
Z wieżyczki czołgu zobaczył przyszłość
i machnął ręką.

marchewkowe skarpetki

Kupiłem je za namową kolegi
specjalisty od ekonomii.
On wie co jest chodliwe w dobie
austerity.

Przejeżdżam jednośladem raźno i odważnie,
w strefie ochronnego promieniowania
tylko jednej pary.

W tle czarne hałdy pogórnicze,
klimatycznie niepoprawne
i place przygniecione złomem,
i legendarna brzydota billboardów.

W szufladzie jeszcze kilka par.
Kosz na brudną bieliznę nie narzeka na brak
witaminy A i nie miewa depresji w zimę.

Pomarańczowa rewolucja ma, jak widać
zdrowe podstawy. Nie ma mowy o gramie sztuczności.
Dachówki starego miasta zgłosiły akces do happeningu.
Pomarańcze, choć zwarzone mrozem naturalnie też.

Z rozpędu wpadłem na seminarium
o bezpieczeństwie (cicho-sza).
Wokół same wisielcze hard humory
od czarnych kostek w dół.

W ostatnim rzędzie niewinny Kuba,
przedstawiciel parlamentu północy:
– Stary, zbieramy dupska stąd!

Marchewkowe wybryki
mają swój kres
w bursztynowych głębinach
i gorzkiej pianie.

prawie ewakuacja Ambasady w Brasilii

za twoim palcem próbuję iść
ale kątem oka widzę córkę, w ręku ma nietoperza
palec, panie Piotrze mówi, że palą się trawy

na posesji boliwijskiej rzeczywiście pożar
uciekają bezdomni w małych grupach oporu
zeszło z nich powietrze i cała bojowość
już nie są roszczeniowi majtani gorącym powietrzem

to jeszcze nie jest afera dyplomatyczna
dopiero będzie, jeśli płomienie sięgną zapasów
strategicznych gazu. Fabian usiłuje złapać ptasznika
uciekającego po pionowej ścianie z marmuru

ciarki przechodzą po plecach na sam widok
od dołu do góry. Fabian nie traci koncentracji – wynosi niepotrzebnie
swoje zbiory, owady przebite igłami, węże w słoikach
i czaszkę na szczęście dwurogiego byka
co się gapisz?

a jak pierdolnie gaz? Mariola nie jedz nietoperza
wyrywam jej i oddaję prawie na tacy zbieraczowi,
który oszalał na moment jeszcze żywy, dobrze że nie
zagryzła (dobre dziecko, choć głodne).

Bezdomni wracają w lepiej zorganizowanej grupie
co mogło ich tu sprowadzić z powrotem jak nie…
idę znów za twoim nieomylnym palcem Aparecido
podobno w drut zaplątał się tapir, łatwa zdobycz

zaspokoją głód i zapomną o niesprawiedliwościach
pamiętam jak przez mgłę (dobre dziecko, choć głodne).

ziemisty pył z Chiapas

na plaza mayor subcomandante Marcos
w ręku faja
między pyknięciami
filozoficzne rozważania

bladość lica
pod kominiarką
zdradza troskę
o dalsze losy
okolicznych wiosek
mieszkańców dzieci
unikających konfrontacji
z rządem i płatnymi sługusami

filozof w mundurze
nie po to studiował
wychodzi poza krąg
niemożności placu
krzyczy donośnie
w kierunku słońca

„Opodatkować Ahau Kina
zyski rozdać biednym
ze sprzedaży nadwyżek taniego piwa z kukurydzy
zbudujemy drogi
połączymy wioski
siecią tajemną i nowoczesną
chyba zdążymy
teraz jak wiemy jak
przestało mieć znaczenie
wszystko inne!”

wioska przystanęła
patrzą ludzie zwierzęta
w życiodajne oblicze
nad czubkami drzew

szamanka z San Juan Chamula
miesza składniki szczęścia
nie widzi nie słyszy
złote promienie okalają twarz

świat zasypany ubogimi jak śniegiem
ze wstydu chowa brzuch

„tanie piwo
dar od słońca
ziemisty pył
spod kartofelka
to ja”

Piotr Szczepański

Ur. 23.10.1967 w Warszawie. Magister historii kultury, absolwent Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz Wyższej Szkoły Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki w Warszawie. Publikował na portalach: Fabrica Librorum, Portal Pisarski, w magazynie internetowym Helikopter, Magazyn Drobiazgi, Poezja Dzisiaj, Pro Libris i Akant. Dotychczas wydał dramat pt. „Thora boga burzy i piorunów poszukiwanie szczęścia i zgubionego młota Mjollnira” (wydawnictwo Studio Moema, Warszawa 2011). W 2020 planuje wydać tomik debiutancki pt. Owad z miasta, mieszkaniec murów.
W przygotowaniu książka, która prawdopodobnie zostanie wydana  w 2021 r.

advaitagrafia: Tee Kho ! ( r-r. ) musztatow