Jakub M. Wiśniewski | recenzja
Subiektywny przewodnik po pisarzach martwych: Głód Knuta Hamsuna, czyli jak oddać Nobla Goebbelsowi

Knut Hamsun to postać z lekka problematyczna. Z jednej strony bezspornie uważany jest za jednego z największych pisarzy w historii Norwegii , z drugiej – z własnej inicjatywy oddał swój medal noblowski Josephowi Goebbelsowi. Z jednej strony bezsprzecznie wpłynął na takich twórców jak Thomas Mann, Henry Miller, Herman Hesse czy Kafka, z drugiej – oddał Nobla Goebbelsowi. Z jednej strony opisany został przez Isaaca Singera jako ojciec literatury modernistycznej, z drugiej – oddał, cholera, Nobla Goebbelsowi! Mało tego, incydent ten nie wydarzył się przed wojną (w latach 30. wiele znakomitych osobistości z całego świata dało się przecież złapać na lep nazistowskiej propagandy, podobnie jak George Bernard Shaw rozkochał się w Stalinie), ale już w roku 1943. Jego decyzja nie była zatem tymczasowym zaćmieniem umysłu, ale efektem kilkudziesięcioletniej fascynacji pangermanistycznym nacjonalizmem, przez którą ideologia nazistowska trafiła w osiemdziesięcioletnim umyśle Hamsuna na podatny grunt.

  Zazwyczaj jako okoliczność łagodzącą podaje się fakt, że leciwy już i niesłyszący niemal autor sam siebie zapędził w bańkę informacyjną, czerpiąc całą wiedzę o świecie z prawicowych norweskich gazet. Nie zmienia to jednak sprawy zasadniczej, dla każdej i każdego z nas niewygodnej: Knut Hamsun wcale nie oszalał. To nie jest klasyczna historia, w której geniusz traci kontakt z rzeczywistością i popada w obłęd. Nie – to przypadek, w którym wielki, uznany przez cały świat artysta, okazuje się być zwykłym człowiekiem – tak samo naiwnym i podatnym na manipulację jak każda i każdy z nas. Innymi słowy, przypadek Hamsuna godzi w europejski mit artystycznego geniuszu jako certyfikatu nieomylności, a tym samym w centralny dla naszej kultury kult jednostki.

  Żeby nie popaść w skrajność: cała sprawa, rzecz jasna, nie jest czarno-biała. Za przykład weźmy spotkanie z Adolfem Hitlerem (tak, autor Błogosławieństwa ziemi osobiście spotkał się z kanclerzem III Rzeszy). Moglibyśmy na tym poprzestać, powiedzieć: patrzcie, Knut spotkał się z Adolfem, jest zatem nazistą, do Norymbergi z nim, amen. Ale gdy zagłębimy się w szczegóły owego incydentu, zobaczymy, że spotkanie przebiegło w bardzo ciekawy sposób. Hamsun, mianowicie, spotkał się z führerem celem… złożenia zażalenia. Jako wybitna osobistość, literacki celebryta publicznie popierający nazistowską okupację własnego kraju (sic!), Hamsun wykorzystał zaproszenie nazistowskiego rządu jako okazję do wytknięcia nazistowskiemu guru błędów w zarządzaniu Norwegią. Hitler, jak można się spodziewać, dostał szału. I przerwał spotkanie. Zatem legendarne spotkanie noblisty z mordercą bynajmniej nie polegało na wzajemnym całowaniu sobie stóp.

  W skrócie, gorliwi obrońcy Hamsuna, twierdzący wprost, że nie miał on z nazizmem nic wspólnego, w oczywisty sposób się mylą. Mylą się jednak również zagorzali krytycy, omijający dorobek noblisty szerokim łukiem ze względu na jego biografię i odrzucający go jako prawicowego świra.

  Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo sam mam problem z tym, że jedna z książek Hamsuna wywarła na mnie bardzo mocne wrażenie i do dzisiaj zwyczajnie mi się podoba. Jest to pierwszy tekst, który właściwie z miejsca zapewnił mu międzynarodowe uznanie pod koniec XIX wieku: Głód (w przekładzie Franciszka Mirandoli).

  Głód (1890) opowiada wstrząsającą historię młodego, ale kompletnie pozbawionego środków do życia literata, błąkającego się po ulicach niegościnnej Christianii (dawna nazwa Oslo) i próbującego pogodzić realne zagrożenie śmiercią głodową z upartym kierowaniem się nie do końca zrozumiałym, a już na pewno nie do końca spójnym kodem moralnym, który niejednokrotnie każe mu odmawiać pomocy ze strony innych. Podążamy za bezimiennym, dwudziestokilkuletnim narratorem, towarzysząc mu w fizycznej, psychicznej, duchowej i intelektualnej udręce, z jednej strony będącej winą bezlitosnej obojętności świata, a z drugiej jego własnego, bezkompromisowego podejścia do rzeczywistości.

  Jednak jeśli szukacie przyjemnego w odbiorze, nostalgicznego romansu – kolejnej adaptacji mitu głodnego artysty, zapoznanego geniusza skrobiącego w malowniczej mansardzie swoje niedocenione przez nikogo arcydzieło – to sięgnijcie raczej po Cień wiatru i inne historyjki Zafona. Głód to bowiem bajka dla dorosłych – rzecz ostra, naturalistyczna (zważcie, że Hamsun odrzucał tradycję realistyczną) i wprost nieprzyjemna, jak reportaż z I wojny czeczeńskiej albo Faktotum Bukowskiego (ale w wersji pozbawionej straceńczego poczucia humoru).

  Bo tu wszystko jest na serio, aż do granic absurdu. Cierpienie, osamotnienie i niewyrażalna złość bezimiennego bohatera jest na serio. Jego decyzje są na serio. Jego wściekłość jest na serio. Jego umieranie jest na serio. Jego wybujała (biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znajduje) ambicja jest na serio. A już na pewno na serio jest jego głód:

Zacząłem obgryzać kość. Nie miała żadnego smaku, jeno odór skrzepłej krwi, tak żem od razu dostał wymiotów. Zacząłem na nowo, marząc o tym, by zatrzymać jadło w żołądku celem uspokojenia go. Znowu przyszły wymioty. Rozgniewany szarpnąłem kawałek mięsa i połknąłem go przemocą. Na nic! Ledwo się zagrzał, wracał na wierzch. Zaciskałem szaleńczo pięści, bliski płaczu, rozpaczy, i szarpałem dalej. Łzy oblały wreszcie kość i zbrudziły ją. Wymiotowałem, kląłem, gryzłem… Czułem, że mi serce pęka, i wymiotowałem ponownie. Głośno miotałem złorzeczenia na moce niebieskie, pragnąc, by je pochłonęło piekło.

  Toć zakrawa to o turpizm! Wprawdzie wybrałem fragment dość ekstremalny i nie do końca reprezentatywny (nie cały Głód poświęcony jest szczegółowym opisom wymiotów), ale wypada zapytać: co w takiej prozie może się podobać?

  Przede wszystkim, Głód trafi do każdego, kogo bardziej interesuje margines ludzkiej kondycji i zachowań, z wszystkimi jego psychologicznymi ekstremami, niż społeczny mainstream. Czyli to bardziej książka dla miłośników Dickensa niż Jane Austen, Dostojewskiego (Hamsuna nazywa się zresztą „norweskim Dostojewskim”) niż Tołstoja, Erskine’a Caldwella niż Henry’ego Jamesa. Wraz z narratorem przetaczamy się przez rynsztok współczesnego miasta, ale przede wszystkim przez rynsztok pogrążonego w ciemności umysłu – tak jak w drugiej części Wściekłości i wrzasku Faulknera, gdzie jesteśmy świadkami rozpadającej się jaźni Quentina Compsona, albo w Notatkach z podziemia, w których Dostojewski zabiera nas kilka pięter w dół, do celi umysłu, który świadomy jest kondycji ludzkiej i konsekwencji tejże świadomości. Za sukces Głodu przede wszystkim jednak odpowiedzialne jest to, że z biegiem czasu zaczęto dostrzegać w nim swego rodzaju manifest, stawiający dwie tezy, bądź też wytyczający dwa kierunki rozwoju: literacki i społeczny.

  W kwestii literackiej, Hamsun jednoznacznie opowiada się za literaturą traktującą o rzeczach nieopisywalnych, a przede wszystkim o meandrach ludzkiego umysłu. Można spotkać się z terminem psychologiczny naturalizm, który to oksymoron w uroczy sposób łapie kilka srok pojęciowych za ogon: oto dokonujemy wiwisekcji ludzkiego umysłu, teraz, w czasie rzeczywistym – będziemy patrzeć jak umiera człowiek. Nie ma więc zbytniej przesady w nazywaniu Hamsuna ojcem modernizmu, i, jestem tego pewien, gdyby napisał Głód dzisiaj, napisałby go używając czasu teraźniejszego, a nie przeszłego. I nie bawiłby się w karierę jutubera albo pisanie scenariuszy do seriali, bo jego sposób pojmowania literatury, zarówno jej techniki jak i celu, prowadzi do jednoznacznego wniosku, że literatura jest w swym polu działania wyjątkowa, że nie da się jej zastąpić, bo przemierzanie pustyni człowieczego umysłu sprowadza się właśnie do zabawy językiem, myślą, rytmem, metaforą, porównaniem, nieprecyzyjnością, czystym wyobrażeniem – nie obrazem. Innymi słowy, hamsunowskie podejście do pisania nic sobie nie robi z wizji przedstawianych przez Jacka Dukaja w Po piśmie – koniec literatury go nie dotyczy, bo jej sensem nie jest jak najdoskonalszy transfer myśli, ale malowanie na wodzie, tak jak w muzyce lo-fi jakość dźwięku spada na drugi (co najmniej) plan.

  Dlatego, być może, tylko taka literatura przetrwa.

  Co do kwestii społecznej, Hamsun robi rzecz, która dzisiaj wydaje nam się oczywista: dokonuje krytyki urbanistycznej (a zatem: współczesnej, naszej, aktualnej) cywilizacji. Nie twierdzę oczywiście, że jest w tej kwestii jedynym prawilnym prekursorem, ale przeprowadza tę krytykę w sposób, który trafia do mnie bardziej niż bajkowe w gruncie rzeczy fabuły Dickensa (jak choćby w Hard Times) czy długaśna wiwisekcja kapitalizmu Reymonta w Ziemi obiecanej. Co więcej, przez swoją dosadność i bezpretensjonalnosć (biorąc oczywiście poprawkę na literackie trendy jego czasów), tekst Hamsuna w złowieszczy sposób rezonuje z dzisiejszymi problemami społecznymi świata. Wiecie, co chciałbym zobaczyć? Adaptację filmową Głodu w realiach współczesnego Bombaju. Chciałbym ujrzeć hamsunowskiego, dumnego, umierającego z głodu narratora w fawelach São Paulo. Chciałbym, żebyśmy wszyscy, w naszej bezpiecznej, polskiej, zachodniej klitce, obejrzeli w kinie Głód z akcją przeniesioną do współczesnego Nairobi. Dlaczego? Bo w wymiarze społecznym jest to powieść aktualna jeszcze bardziej niż w roku 1890. Nie przez tytuł i nie dlatego, że opowiada o nędzy, ale dlatego, że przedstawia mroczną stronę życia ludzi zamkniętych w mieście – w mieście, z którego nie da się uciec, bo jest wszędzie (choć w tej kwestii Hamsun akurat zostawia nam światełko w tunelu).

  Niezależnie od tego, czy Hamsun nazistą był czy też nie był – Głód trzeba przeczytać. W samej książce nie znajdziecie zresztą najmniejszej nawet aluzji do blut und boden, pangermanizmu, nacjonalizmu czy innego gówna – została napisana 24 lata przed Pierwszą Wojną Światową, o Drugiej nie wspominając. Lektura Głodu nie zrobi z Was faszystów, a dopóki nie zaczniecie klękać przed dwumetrowym plakatem Hamsuna w pokoju – neonazistów. Zrobi z Was za to (przy odrobinie czytelniczego wysiłku) ludzi bogatszych o perspektywę wrażliwca przeżutego przez współczesne miasto, a to, moim zdaniem, wystarczający powód, żeby zakręcić się wokół Głodu.


Kwiecień 2020, Kraków (kwarantanna
)

Jakub M. Wiśniewski

Muzyk, tekściarz, z zawodu autor techniczny. Publikował m.in. w „Dzienniku Polskim”, Korporacji Ha!art, „Wizjach”, „Helikopterze”, kwartalniku „KONTENT”, „Interze-„, „Obszarach Przepisanych”, „Stonerze Polskim”, „Popmodernie”, „Afroncie”, „Stronie Czynnej”, „Zupełnie Innym Świecie”. Uczestnik pracowni Biura Literackiego „Pierwsza książka prozą 2020”. Wokalista duetu Kirszenbaum, z którym nagrał w Polskim Radiu debiutancki album „Stypa komedianta” (Karrot Kommando, 2019).

Ilustracja: Magdalena Rechłowicz